Witajcie już w grudniu.
Czas leci, pewnie każdy już o świętach
myśli. Stoją już u Was choinki? Aura na dworze jeszcze jesienna,
deszczowa. Mój nastrój też średnio świąteczny. Chętnie, więc znów cofnę
się w czasie i choć pogoda w moich opowieściach znów będzie deszczowa, to jednak prześwitywać będzie majowo-czerwcowe słońce. Zmieniamy więc sweterki na krótki rękaw i lecimy.
|
I tak chcę patrzeć na ten świat z miejsca, gdzie mnie nie dosięga...
|
- No dobra, ale gdzie lecimy?
- Gdzieś, gdzie mamy dojazd pociągiem oczywiście.
- Hmm Jelenia Góra?
- Lubię Jelenie i Kury.
- Będą też Bobry
- No to tym bardziej lecimy!
Jest taki
cudowny pociąg, który jeździ na trasie
Jelenia Góra - Kraków. Jest wyjątkowy, bo zahacza moją małą mieścinę, na którą inne dalekobieżne nie mają czasu. On ma czas. Pod koniec maja uraczył mnie widokiem na najpiękniejsze
pola moich ukochanych maków. Do tego pięknie widać
Twierdzę w Kłodzku. No i zarysy gór. W tej wycieczce gór może za dużo nie będzie. Dowiecie się czemu, ale na pewno będą
BOBRY.
Jelenia Góra - rzeka Bóbr
Jeśli
wybierzecie się kiedyś do Jeleniej Góry, koniecznie musicie się przejść
trasą wzdłuż rzeki Bóbr. Kiedyś tam wrócimy, by zobaczyć jeszcze dłuższy
odcinek, bo naprawdę warto.
Na razie wejdziemy na ścieżkę od strony innej rzeczki Kamiennej i przejdziemy obok Rzeźby wojów piastowskich.
- Koło tego drągala na skrzyżowaniu to szliśmy w prawo, czy w lewo?
- Tak jak mapa pokazywała.
Słuchamy mapy i kierujemy się w stronę Grzybka. Pamiętajmy, że cofnęliśmy się na końcówkę maja. Grzybkiem więc będzie wieża widokowa, którą koniecznie trzeba dopisać do planu tego spacerku.
Grzybek - wieża widokowa
Pod kolejnym drągalem to było dość zabawnie, bo czaimy się jak typowe fobiki społeczne łazimy w kółko szukając jakiegoś bocznego wejścia, bo dziwnie nam podejść i sprawdzić, czy te duże główne drzwi są otwarte xD.
Są otwarte. Nikogo tam nie ma. Można wejść na górę. Wejście jest całkowicie darmowe :).
Wspinamy się w stronę światła, by podziwiać piękne widoki.
Oczywiście jeśli wieża jest darmowa, nie zabrakło tu osób, które muszą się podpisać. Sztukę uliczną uwielbiam, ale trzeba mieć do niej jakiś
talent.
Teraz już możemy ruszyć w stronę rzeki Bóbr i wzdłuż niej aleją
Bolesława Krzywoustego. Zatrzymajmy się jednak chwilę na punkcie
widokowym pod mostem kolejowym. Ten widok naprawdę robi wrażenie, a
rzeka pełna kamyczków przypomina mi miejsca, w których lubiłam bawić się w
dzieciństwie.
|
Rzeki. Każda kojarzyła mi się z
odpoczynkiem, zatrzymaniem się i patrzeniem jak świat płynie dalej
beze mnie. R.A. Ciężka "Szeptyma"
|
Idziemy dalej wzdłuż rzeki, rozmawiając, śmiejąc się, żałując, że nie zabraliśmy ze sobą naszego bobra. Swoją drogą jelenia też kiedyś szyłam. Nie spotkaliśmy bobrów, ale ślady ich obecności widziane były co chwilę. Były też łabędzie. Część z tych widoków i naszych żartów ze wszystkiego na pewno ukaże się na Instagramie i Tik-Toku w filmikach.
Na razie jednak zejdźmy na chwilę z głównej ścieżki i pójdźmy małą wąską prowadzącą pod górę, bo zobaczyliśmy znak kierujący nas do źródełka.
Źródło Hipokrene - pozostałość dawnego nieistniejącego już Ogrodu Muz.
Niektórzy stwierdzą, że nie warto przedzierać się do tego źródełka przez krzaki.
Potwierdzam, nie warto, niech jak najmniej osób tam chodzi (bo tak
przyjemnie i spokojnie jest tam bez ludzi <3).
Wracamy do cywilizacji.
Gościniec - Perła Zachodu miejsce, gdzie można się na chwilę zatrzymać, coś przekąsić. U nas był to
dosłownie smakołyk na drogę. Trzeba było ruszać dalej. Kusiła rzeka
bobrowa swoją urodą. Niestety, choć nie uszliśmy tak daleko, to zdjęcia i
wygłupy czas zabierały, a prognoza straszyła deszczem.
Za
gościńcem piękny widok na most. Warto było więc skorzystać z tej okazji
i zawracając poznać trochę drugi brzeg tej niezwykłej rzeki.
Okrążając gościniec, można jeszcze skorzystać z okazji i wejść na małą wieżę widokową przyłączoną do budynku.
Zerkniemy tylko na rzekę z góry i wracamy na mostek.
Mimo iż kusiła dalsza droga, bardzo się cieszę, że przeszliśmy właśnie przez ten most. Akurat robiliśmy sobie zdjęcia, kiedy zobaczyłam wyjątkowego osobnika.
Nie no nie chodzi o mnie, zdjęcie jeszcze niżej.
Po moście jak gdyby nigdy nic idzie sobie kotek. Myślę, że
zagubił się jakiś z gościńca. Kiedy przykucnęłam, podbiegł do mnie i
połasił się chwilę. Jednak osoba idąca przed nim odwróciła się, zawołała,
a koteczek posłusznie podreptał za właścicielem. Bez smyczy, bez
niczego wyruszyli razem w górski szlak.
Kotek zręcznie po skałkach się
wspinał.
Pewnie już nie takie ścieżki pokonywał.
Ciekawe osoby można było na tym moście spotkać. Mam nadzieję, że pan się nie pogniewa, że go tutaj uwieczniłam. Nie widać zresztą zbyt wyraźnie, a szkoda, bo strój godny był podziwu.
Druga strona rzeki od razu nam się bardziej spodobała, skały, węższe ścieżki i mniej ludzi. Choć niektóre widoki budziły niepokój.
|
Ludzie
nie popełniają samobójstwa z jednego powodu. Śmierć z miłości
to kolejny wymysł poetów. Fakt, czasem porzucenie przez ukochaną
osobę może nas do tego pchnąć, ale zawsze tych przyczyn jest
więcej. R.A. Ciężka "Szeptyma"
|
Nasz magiczny mostek z daleka. Ruszyliśmy dalej uroczą ścieżką. Niestety musieliśmy trochę przyspieszyć kroku.
Czyżby bobry tu były?
Pewnie
powinnam w końcu też popłynąć, tylko w przeciwieństwie do
wszystkich rzek na świecie – ja nie miałam pojęcia w którą
stronę. R.A. Ciężka "Szeptyma"
Trzeba
znaleźć jakiś złoty środek między skrajnym analizowaniem
wszystkiego prowadzącym do rezygnacji a wchodzeniem w nurt rwącej
rzeki bez zastanowienia. R.A. Ciężka "Szeptyma"
Wróciliśmy do miasta, zostawiając za sobą bobry. Nawet był jeszcze czas by wejść na druga wieżę widokową.
- Nie zapomnij dodać, że ten drągal też był darmowy.
- Za to już kocham Jelenią Górę!
A teraz widoczki z góry. Odpoczęliśmy na łonie natury, więc czas na odrobinę miasta.
Jeszcze mały spacer i zmierzamy w stronę noclegu, który mamy na samiutkim rynku.
Podoba mi się klimat tego zdjęcia, jaki przypadkiem wyszedł :).
Zmokłe kury na Kozińcu
Kury Góry nas kusiły. Nawet jakieś trasy zaczęliśmy sobie układać. Może gdzieś podjechać. Jednak pogoda nie zapowiadała się dobrze. W wysokie góry w czasie burzy się nie wybierzemy. Ustaliliśmy, więc mały spacer na następny dzień.
Mieliśmy iść sobie miastem wzdłuż Bobra w drugą stronę. Trochę nie wyszło. Trasa raczej z widokiem na nudną część miasta. No i oczywiście w połowie zaczęło lać tak, że byliśmy jak te zmokłe kury. Płaszczyk przeciwdeszczowy lepił się do spoconej skóry, bo jednak ciepło. Twardo mimo wszystko idziemy dalej.
Nie będziemy przecież siedzieć w pokoju.
Kiedy dotarliśmy pod
Koziniec, przestało padać. Mogliśmy się wdrapać kawałek. Jednak już przy pierwszych widoczkach postawiliśmy zejść z powrotem.
Trasa
wyglądała mniej więcej tak. Może tego nie widać, ale po deszczu
niepewnie się szło. A im wyżej tym było coraz bardziej stromo. O ile
wejść by się dało, tak zaczęłam mieć obawy czy schodząc, po prostu nie
zjadę na tyłku :).
Jeździłem
w góry, ale to nadal była ucieczka. R.A. Ciężka "Szeptyma"
Mimo wszystko dobrze, że zawróciliśmy, bo znów zaczęło padać. Wróciliśmy już autobusem. Mimo tych deszczowych przygód weekendowy wyjazd uważam za bardzo udany, a miejsca, których nie zobaczyłam tylko kuszą, żeby znów tu wrócić. Pociąg mam, to najważniejsze.
Nim jednak do niego wsiądziemy, by wyruszyć w drogę powrotną i przenieść się w czasie znów do grudnia, chodźmy jeszcze na:
Rynek
Zdjęcia robione akurat gdy było spokojniej, bo często się tu coś działo.
Na szczęście ściany tłumiły odgłosy nocnych imprez. Nie dla nas takie
zabawy w tłumie ludzi, za to nocny spacerek, czemu nie.
Opuszczony hotel Sudety
Już czekamy na pociąg do domu. Jednak korci jeszcze jedna rzecz, która jest przecież tak blisko. Zostało trochę czasu, a ja mam hopla na punkcie takich rzeczy.
Opuszczony musiał być dość dawno. Na dodatek zupełnie
zapomniany. Kiedy
zawitałam tu po raz pierwszy, od razu mnie oczarował. R.A. Ciężka "Szeptyma"
Kusiło wejść do środka. Moja urbexowa zapominająca o bezpieczeństwie dusza aż się rwała, lecz poczułam na sobie karcąco troskliwe spojrzenie i tylko zapozwałam grzecznie do zdjęcia.
Bluza i kurtka poszła w ruch, chyba wracamy w nasze klimaty. Pociąg ruszył... Ale jeszcze zagrzejmy się pyszną zupką i smaczną kawą, wspominając piękną rzeczkę Bóbr.
Marta
spojrzała na mnie zdziwiona, ale wzięła z moich rąk cappuccino z
ładnym serduszkiem na piance. R.A. Ciężka "Szeptyma"
Tu
powinnam posadzić swoją książkę, o której gadam i gadam a efektu nie
widać. Należy mi się solidny opierdol, choć nie wszytko było z mojej
winy. Problemy z tą książką były od samego początku, przez co wydanie
przedłużyło się z miesięcy na lata. Kiedy myślałam, że już wszystko z
głowy to nałożyły się kolejne problemy, które mój stan psychiczny
demonizował na tyle, że już miałam ochotę wszystkim rzucić.
Ale jest ok.
Ostatnie
problemy techniczne ogarnę dzisiaj jeśli znowu los mi na złość nie zrobi,
za parę dni ukaże się e-book. Na moich socialkach będą aktualne
informacje.
Niektórzy
się pytają o wersję papierową. Będzie. W małym nakładzie, ale będzie.
Tylko niestety najpewniej w styczniu, bo święta i drukarnia się już nie
wyrobi. Trzymajcie kciuki, żeby już nie było problemów. Dziękuję, że
jesteście <3
***
Osoby, które jeszcze tego nie zrobiły, zachęcam do przeczytania
Seksty. Warto ją również sobie odświeżyć przed sięgnięciem po kolejny tom :).
W Jeleniej Górze i jej okolicach byłam dwa lata temu. To piękny region.
OdpowiedzUsuńMiałam okazję poznać te rejony i chętnie bym tam jeszcze raz wróciła.
OdpowiedzUsuńJelenia!!! Grzybek!!! Bóbr!!!! Ukochane rejony! :) Dzięki za zdjęcia. :)
OdpowiedzUsuńI oczywiście trzymam kciuki, żeby już wszystko dobrze szło z ksiązką.
Jelenia jest piękna. Uwielbiam te jej kolorowe kamieniczki w Rynku.
OdpowiedzUsuńSuper wycieczkę sobie zrobiłaś, zapachniało latem i wakacjami.
Jakby co, to ja czekam na wydanie papierowe, ale Ty o tym wiesz :)
tym właśnie pociągiem, IC "Sudety", relacji Kraków - Jelenia Góra parę dni temu jechałem, akurat nie do końca, tylko do Kamieńca Ząbkowickiego... czy był cudowny?... na pewno był nieźle porąbany, jak na obecne polskie standardy... najlepsza była numeracja miejsc, system zaiste egzotyczny, gdy spytałem konduktora, skąd taki wynalazek wytrzaśnięto, to dowiedziałem się, że z Niemiec... faktycznie, mi to wyglądało na DDR, tylko mocno apgrejdowane, ale przez jakąś pierwszą godzinę wśród pasażerów dominowała teoria, że z Harry Pottera... ale nawet nieźle naginał, od Kraku ledwo pięć minut spóźnienia...
OdpowiedzUsuńnasze sierściuchy też ze mną chadzają bez smyczy po okolicy, zresztą jeszcze w Warszawie kocurnica śmigała ze mną po okolicznym osiedlu jakby przypięta niewidzialną gumką, ja ucinałem sobie small talksy z różnymi paniami, a ona z yorkami, które te panie holowały na smyczach...
p.jzns :)