sobota, 31 sierpnia 2019

Wczorajsza róża - Daria Rajda

Przychodzę do Was dzisiaj po raz drugi z książką, która jest:
– z Booktour,
– debiutem literackim
– pierwszą częścią (ale przynajmniej druga już się pojawiła)
„Wczorajsza róża” tak naprawdę jest moim pierwszym booktour. Po prostu w tamtych wypadłam wcześniej w kolejce. Tu natomiast miałam czas zapoznać się z samą autorką i kilkoma uczestnikami. Wspaniali ludzie, z którymi przepisanych godzin na Instagramie i częstych wybuchów śmiechu nie zabierze mi nikt. Mam nadzieję, że pomimo odległości w końcu się spotkamy. Serdecznie pozdrawiam w szczególności:
Daria Rajda
Topielec z morza liter
Maveric wśród książek

Teraz jednak przejdźmy do „Wczorajszej róży”, której autorką jest Daria Rajda. Strasznie podoba mi się okładka, choć sama w sobie nie mówi, że w tej książce znajdziemy coś więcej niż romans. Wątek miłosny też nie jest taki słodki i romantyczny jak na obrazku.

Magda – pełna ciepła, rozsądna i dająca z siebie zawsze jak najwięcej kobieta. Jednak poznajemy ją w trudniejszym okresie. Chłopak, do którego pałała wielką miłością, zostawia ją dla jakiejś panienki. W pracy nie zawsze jest doceniana, mimo iż ciągle się stara, by uzyskać zasłużony awans.

Krzysiek natomiast to typowy babiarz i flirciarz. Czaruje swym urokiem kobiety, z którymi nie ma zamiaru spędzać więcej czasu, niż trzeba — wiadomo na co ;). Słynie z tego, że bosko całuje, ale się nie przytula, z żadną kobietą nie spędzi całej nocy aż do pewniej imprezy.

Pech chciał, że ta dwójka o zupełnie przeciwnych charakterach zostaje zamknięta w pokoju hotelowym. Czym się może skończyć taka przygoda? Kłótnią? Seksem? Rozmową i lepszym poznaniem się? A może nietypowym zakładem i początkiem pełniej zwrotów akcji fabule, gdzie pojawia się śmiertelne niebezpieczeństwo i pełne uczuć trudne chwile? Swat Magdy od tej pory staje na głowie, bohaterka zastanawia się, co by było, gdyby nie podejmowała takich decyzji, jednak w to, w co wpadła, już nie da się wyplątać.

W książce jest sporo opisu codzienności, prostych rozmów, niewiele wnoszących scen. Nie oznacza to jednak, że mało się dzieje. Autorka pozwala czytelnikowi w tych chwilach przygotować się na nadmiar wrażeń. Następnie pokazuje, jak dużo ma pomysłów. Ciężko mi się na razie wypowiedzieć co do ich jakości. Wiele rzeczy nie zostało rozwiązanych i muszę poczekać na drugi tom. Myślę jednak, że warto będzie przeczytać.

Styl jest bardzo lekki. Czyta się przyjemnie, że książkę można pochłonąć dosłownie w jedną noc.
Ma parę wad. Trudno, żeby debiutująca autorka ich nie miała. Denerwowały mnie liczne powtórzenia mające najprawdopodobniej budować napięcie. „Wtedy nie wiedziała, że coś się stanie”, „gdyby wiedziała, to by tam nie poszła” i tak co chwile. Moim zdaniem momenty zaskakujące robiłyby większe wrażenie bez tych wstępów. Coś takiego mogło zostać użyte raz czy dwa, a nie ciągle.

Główni bohaterowie byli super. Widać było dobrze, że przechodzą wewnętrzną przemianę pod wpływem wydarzeń. Może nawet nie przemianę, co stopniowo odkrywali siebie. Polubiłam oboje zarówno Magdę, jak i Krzyśka, choć wydawać by się mogło, że to takie dwa przeciwne charaktery. Czegoś jednak brakowało mi w postaciach drugoplanowych. Wydawały się troszeczkę schematyczne. Mamy przeciwnego charakterem brata Krzyśka, nieszczęśliwie zakochany trójkąt przyjaciół (frienzone ;p), byłego faceta, który przemyślą swoje zachowanie, wrednego szefa i zołzę w pracy, wreszcie tajemniczych członków mafii. Postacie fajne, ale mógłby być o nich coś więcej. Możliwe też, że za dużo wymagam :P. Ciągle także liczę, że druga część wniesie do fabuły wszystko, czego mi brakuje.

Nie chcę was zrazić, bo książka jest świetna i naprawdę ją polecam. Tylko najlepiej zaopatrzcie się od razu w obie części, bo ciężko wytrzymać z myślą: CO BĘDZIE DALEJ?!

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Wesele - przygotowania cz.2

1.2 Sala – sprzątanie.

Wyobrażacie sobie przyszłą pannę młodą z mopem biegającą, by przygotować swoje przyjęcie? Ludzie zwykle są wygodni i lubią przyjść na gotowe, ale nie my. W ostatnim poście pokazałam wam, jak wyglądała nasza stodoła. Kiedy w końcu dostaliśmy klucze, żeby ją ustroić czekała nas niespodzianka – musieliśmy posprzątać po poprzedniej imprezie, bo mili państwo, choć przetrzymywali klucze i czasu mieli nadmiar, to po sobie nie raczyli sflaczałych baloników pozbierać. Nie ma jednak co marudzić. Zakasaliśmy rękawy.

 Ja, mój wtedy jeszcze narzeczony i moi rodzice byliśmy naprawdę zgraną ekipą. Ogarniając wzrokiem stodołę, stwierdziliśmy zgodnie.
– Wystarczy pozamiatać i będzie git.
No to miotły i do roboty.
– Nie tu jednak trzeba umyć podłogi.
– Może pojadę po myjkę ciśnieniową?
– Nie, mopy wystarcza.
Mówiłam Wam, że ukończyłam Hogwart?

 – Ale tu na ścianach jest pajęczyn. Ja to pozmiatam.
Jak się okazało, ze ścian zaczęło się sypać i trzeba było na nowo pościerać kurze. Mariusz nadjechał z myjką. Problem był z podłączeniem jej, ale w końcu się udało. Zostawiliśmy mojego przyszłego męża z robotą i poszliśmy na upragniony obiad. W końcu na żonę trzeba zapracować. Spokojnie jak skończył nas czekało kolejny raz zamiatanie. Mając już dosyć kurzy, stwierdziłam, że umyję kible a tam... Więcej pająków niż w stodole. Maczeta do ręki i gińcie poczwary. W sumie trochę szkoda mi było tych stworzonek. Co one zawiniły? Jednak czysto musiało być! Jeszcze tylko ogarnięcie podwórka i gotowe.
Naprawdę nie rozumiem czemu ludzie wolą robić wesela na gotowej czystej sali. Hue hue... hue...

 1.3. Sala – wystrój.

Moja siostra nadrzędna organizatorka do spraw zamieszania i kłótni rodzinnych, wprawiona w krytykowaniu pracy innych mówiła nam, gdy coś było krzywo. Krzywo było zawsze, ale dzięki niej uniknęliśmy całkowitej kompromitacji i jako tako ustroiliśmy sale (wszystko obrazuje ten komiks-lajki mile widziane xP).
 


Dużo ręcznej pracy mojej mamy, która sama szyła szarfy na ścianę, obrusy i pokrowce na krzesła. Zrobiła nam też dużą ilość ozdób. Część z nich przedstawię za tydzień na Pracowni Kotołaka.





  Tym razem moja siostra ciężko pracuje, a mój mąż się opie... :P

 Stoły już były w stodole, ale krzesła musieliśmy wypożyczyć. Dom Kultury w Głogówku poszedł nam bardzo na rękę.


Najwięcej zamieszania było z balonami, po nadmuchaniu paruset bolą nie tylko płuca, ale i serce, gdy któryś z nich pęknie. A pękał jakiś co chwilę... W nocy słaliśmy modlitwy do wszystkich Bogów, by większość została na miejscu. Któryś wysłuchał, ale część balonów i tak musieliśmy dodmuchać na ostatnią chwilę. Grunt, że efekt końcowy był super.




 Najważniejsza jednak była altanka, w której miała odbyć się ceremonia. Postanowiliśmy wziąć ślub cywilny w plenerze. 





Chcecie dowiedzieć się jak wyglądała uroczystość? Jeśli tak chętnie Wam przedstawię, jednak najpierw  mam kilka zaległości recenzenckich :)

niedziela, 18 sierpnia 2019

Wesele - przygotowania cz.1

Chciałabym Wam w kilku punktach przedstawić, jakie przeboje mieliśmy w czasie przygotowań do wesela.

1. Sala

Niektórzy ludzie myśleli, że nie mogliśmy znaleźć sali, bo miejsca w restauracjach były zajęte i biedni zostaliśmy ze stodołą. Prawda była taka, że tę stodołę upatrzyliśmy sobie dużo wcześniej i to my rezygnowaliśmy z innych miejscówek uparcie trwając przy swoim!
Oto jak wyglądała nasza miejscówka przed przygotowaniami:

  
Stodoła znajduje się w wiosce Mochów w województwie Opolskim, gminie Głogówek. Tak prezentuje się w środku:





Czujecie ten klimat? :D



A tak od drugiej strony



  Koło stodoły znajduje się też duży plac zabaw, boiska, izba pamięci, przepiękna grota i altanka, która była dla nas bardzo ważnym miejscem.






Mąż mi tu w kadr wskoczył :)

Zdjęć izby tradycji niestety nie mam ale jeśli ktoś jest ciekawy serdecznie zapraszam na stronę:

Stodołę udostępniono nam na kilka dni byśmy mogli spokojnie wszystko przyszykować, dobrze się bawić i posprzątać po sobie. Wynajem wyniósł naprawdę grosze miejsce, jedni byli w szoku. Większość jednak się zachwycała. Z całą pewnością oryginalnie na wesele. 

Czekało nas tu jeszcze sporo pracy, ale żeby Was nie zanudzać, w następnym poście opiszę jaka rewolucja działa się w tym miejscu. 



***

Ostatnio zadałam Wam pytanie: jak odpowiedzieć i skąd się wzięło hasło, które często pada na Woodstocku: Zaraz będzie ciemno. 

RosemaryLittletoe, Edi i Marco Voyager poprawnie odpowiedzieli: Zamknij się! :D
Jednak tylko Beatrycze dodała, że hasło wzięło się z komediowego filmu Rrrr. Polecam każdemu kto nie oglądał :)

Beatrycze -  bandzior, świr, sadysta, nienaganna optymistka a na dodatek właścicielka bloga "Historie Śmieszka". Pozwolę sobie napisać coś o jej kawałku internetu. Pewnie bym poleciła nawet gdyby nie brała udziału w konkursie, więc moja reklama jak najbardziej szczera. 

https://historie-smieszka.blogspot.com/
Widząc słodkie różowe trampeczki i dwie różne skarpetki możemy się zastanawiać, o czym jest ten blog. Z pozoru mógłby się wydawać taki jak wszystkie. Znajdziemy tam coś z życia autorki, wspomnienia, relacje z różnych wydarzeń, recenzje książek, filmów, gier planszowych, ostatnio nawet kosmetyków. Gdzieś tam pojawi się reklama trumien i paprykarzu, ale tu nie o to chodzi. Ten blog jest inny niż wszystkie. 
Autorka do niczego nie podchodzi zbyt poważnie. Uatrakcyjnia swoje wpisy tak dużą dawką humoru, że nie polecam pić niczego podczas przeglądania bloga (tak, raz oplułam się kawą przez Ciebie Beatrycze). 
Wpisy ogółem dzielą się na cztery kategorie:
1.Śmieszkawe Recenzje (czemu w adresie są openingi gier? xD) - znajdziecie tu książki zabawne, ale także całkiem poważne opisane w humorystyczny sposób, przygody autorki z grami, filmy, spotkania autorskie.
2. Kiedyś to było - przeszłość może nas wiele nauczyć np. że ksiądz raczej nie organizuje ogniska z kiełbaskami w Wielki Post :) albo, że czasem lepiej nie otwierać lodówki. Wiele zabawnych scen z życia bohaterki; wspomnień, które doprowadzają do łez - ze śmiechu oczywiście.
3. Co ja gryzmole - na razie jest tu jeden post z pierwszymi pracami autorki, więc nie możemy w pełni podziwiać talentu autorki. Zdradzę wam jednak, że można złamać system i wskoczyć na jej starego bloga Człowieczek Demoleczka - tu jest ich więcej. We wpisie ze starymi rysunkami możemy za to podziwiać nieprzyzwoity szkic gruszek.
4. Tak nie pomyliłam się w liczeniu :D Śmieszkawe Historie - podobnie do pierwszej kategorii tylko mamy tu aktualne historie z życia blogerki.  Mnóstwo śmiechu, uważajcie, żeby nie spaść z krzeseł :D.

P.s. Chcecie więcej konkursików? :)

sobota, 10 sierpnia 2019

Woodstock vs Pol'and'rock

Tak się złożyło, że dwa lata temu byliśmy na ostatnim Woodstocku. Później festiwal zmienił nazwę, ale nie udało nam się pojechać. Także tegoroczną zabawę nazywamy naszym pierwszym Pol'and'rockiem.
Postanowiłam porównać te dwa festiwale. Oczywiście oficjalnie prócz nazwy nic się nie zmieniło. Porównuję raczej sam nasz pobyt, gdy byliśmy w Kostrzynie pierwszy raz i gdy już wiedzieliśmy czego się spodziewać.


1. Jedziemy!
Dwa lata temu wsiedliśmy do pociągu, w którym konduktorzy boją się sprawdzać bilety. Przepchane wagony Music Regio: muzyka gra, piwko się leje i nikt na to nie zwraca uwagi. Idealne miejsce dla osób, które na wooda wybrały się same. Tu bez problemu nawiążą znajomość, bo każdy do każdego zagaduje, wszyscy szczęśliwi. Jest ciasno zwłaszcza pod koniec trasy, a w kolejce do kibla masz tyle czasu na rozmowę, że możesz poznać nawet miłość swojego życia. My z mężem (wtedy jeszcze chłopakiem) poznaliśmy dwie fajne dziewczyny, z którymi miło płynął czas, a później dołączyła większa grupka.
Do tej pory najbardziej utkwił mi w pamięci koleś, który potrafił tak pięknie jeździć po sobie. Nie odtworzę dokładnie wiązanki, ale to było coś w stylu: – Zajęłaś mi miejsce, ale siedź. Ja i tak jestem niegodny siedzenia z wami. Usiądę sobie na podłodze. Tu jest miejsce dla takiego śmiecia – dodajcie do tego taki szczerze zrozpaczony głos i nie wiadomo, czy się śmiać, czy zacząć martwic :P. Koleś w masce gazowej też był dobry.
No dobrze, ale co w tym roku? Najpierw planowaliśmy pojechać samochodem, ale porównując ceny, stwierdziliśmy, że pociąg wypada lepiej. Czasowo jednak odpowiadał nam zwykły, nie specjalny. Tu już było spokojniej. Trafiliśmy na woodstockowiczow, ale to chyba jednak alkohol connecting people albo po prostu było za wcześnie rano i nie chciało się tak rozmawiać. 

2. Kostrzyn.
Pierwszy raz trochę się gubiliśmy. Nie można iść za tłumem, bo ludzie to się nawet w połowie miasta rozkładają, byle gdzie postoje robią. Wiec albo nawigacja, albo pytasz o drogę. Jedno wiedz na pewno jak nie masz kondycji w połowie drogi trawnik i piwko. Znaczy herbatka, na mieście nie wolno pic :) Czasem mnie zastanawia czy niektórzy z tych ludzi dotarli w ogóle na Woodstock :P. W tym roku prosto do celu. Chcieliśmy sobie zafundować hulajnogi, które by nam to ułatwiły, ale fundusze poszły w końcu na:


3. Namiot.
W zeszłym roku wzięłam swój po rodzicach, stary, potargany, już nie wszystko szło z niego sprać. No na wooda idealny, ale wrócił w jeszcze gorszym stanie. Zamieszczając cytat z mojej książki „tam było już wszystko wylane piwo, krew, sperma, guacamole” ("Seksta" wkrótce w sprzedaży). Ukraińcy strzelili nam autograf marketem. Nowego namiotu było trochę szkoda, ale rozłożyliśmy się w mniej widocznym miejscu w lesie i przetrwał cały :). 


4. Śmieci, narkotyki i śmierć. Czyli powinni zamknąć ten festiwal?
Śmieci są były i będą. Możecie narzekać, ale przy takiej masie ludzi i alkoholu nie jest możliwe, żeby ich nie było. Z narkotykami walczą, ale bądźmy szczerzy, nawet w podstawówce się zdarzą. Jak ktoś nie chce brać, to nie bierze, ba nawet do picia cię nie zmuszą, jak jesteś abstynentem.
W tym roku wydarzyła się tragedia (dowiedzieliśmy się po powrocie). Wszyscy są sercem z tymi dwoma mężczyznami i wszystkimi, dla których byli bliscy. Jednak to mogło zdarzyć się wszędzie. To nie wina festiwalu, każdy, kto był, o tym wie. Przy okazji apel do wszystkich: troszczcie się o swoje zdrowie, nieważne gdzie jesteście. Można się zaj** bawić bez narażania własnego życia.

5. Żarcie.
Dwa lata temu zaraz po przyjeździe do Kostrzyna zamówiliśmy sobie kebab. Ja dostałam samo mięso, a Mariusz same warzywa. Chyba uznali, że tak się kochamy, to możemy się podzielić xD. Teraz taka podpowiedź potwierdzona również w tym roku, jak chcecie dobrze zjeść to albo w miasto (hulajnogi trza kupić) albo zaraz przy wejściu od Milenijna. Bo w centrum... Nawet kawy nie polecam :P, chyba że masz już mocno w czubie to bez różnicy.
W tym roku przygotowaliśmy się bardziej z prowiantem. Puszeczki z pasztetem i szyneczką do tego chlebek zapewniły nam sporą część posiłków. Czy polecam? Nie jestem pewna. Zaraz przeczytacie dlaczego.

6. Alko
Poprzednio się nawaliłam, przyznaję. Najbardziej w ostatni dzień. Wcześniej było piwkowanie, a na odchodne ktoś nam dał cytrynówkę, bo już nie zdąży wypić. Kocham tego gościa :p chociaż przez niego nawet na chwile film mi się urwał. Spokojnie, w namiocie wylądowałam z tym, z kim trzeba :p. W tym roku tak się „zeszmaciłam”, że nawet zwymiotowałam przy ludziach (dobrze, że nie na ludzi) problem w tym, że nic nie piłam :P. Chyba te puszki mi jednak zaszkodziły. Tak mi siadło na żołądku, że nie smakowało mi potem nawet piwo i zobaczyłam, co to znaczy Polandrock na trzeźwo. Widzi się więcej śmieci i pamięta koncerty :D Za to mój luby pozdrawia pana z brudnym kubeczkiem, który tak chętnie dzielił się piwkiem. Tylko wątpimy, że coś pamięta :).

7. Siu siu
Pamiętam dwa lata temu ogromna kolejka do toitoi'ów. Do wszystkich budek oprócz jednej. Tę jakoś każdy omijał. Niektórzy z ciekawością zaglądali i zaraz szybko zamykali drzwi, pospiesznie się oddalając. Ja z natury ciekawska, a pęcherz męczył, sama zajrzałam i zrobiłam to samo co reszta. Nie pytajcie, co było w środku xD. Wielki podziw dla bohatera, który wziął głęboki oddech i tam wszedł... Tylko nie wiem, czy wyszedł... Korzystanie z kibelka na woodzie jest trudniejsze z każdym kolejnym dniem. Patrzyłam czasem zazdrośnie na facetów, którzy patrząc sobie na pień drzewka, w spokoju załatwiali swoje potrzeby. Najgorsze jest to, że po piwie muszę co chwilę, a gdzie tu kucnąć w lesie jak wszędzie namioty. Na szczęście mój mąż umysł rękodzielniczy zrobił ze mnie faceta. Wykombinowany z butelki lejek sprawdził się znakomicie. W tym roku również. Najlepsza dziewczyna, która mnie zauważyła i podleciała do Mariusza z pytaniem: jak ona to robi na stojąco!? Talent hue hue


8. Ludzie
Najbardziej kocham Woodstock za różnorodność obywateli. Gdzie nie pójdę, tam ktoś mnie zaskoczy nietypowym wyglądem. Kolorowe włosy, zbroja z puszek po piwie, piżama zwierzątko, ewentualnie ktoś pół nago leci. Trochę spotkań z różnymi kulturami, religiami, ludzie prezentują swoje hobby. Żałuję, że nie robiłam zdjęć. Człowiek o tym kompletnie zapomina, bawiąc się i żyjąc chwilą. Jedno wiem, że za rok rozstawimy się z Pracownią Kotołaka. Może ktoś przyjdzie zobaczyć :).
Piękne jest to, że tam bez problemu możesz przybić każdemu piątkę, przytulić się, pogadać. Ludzie są otwarci. Mruczki się znajdą, ale w końcu i tak się przełamują.

9. Koncerty
Były świetne. Avatar, Lordi, Acid Drinkers (i inni) dali czadu, uwielbiam ich. W tym roku bardziej postawiono na mocne brzmienia i fani metalu nie mieli na co narzekać. Dwa lata temu doskonale bawiłam się na Amon Amarth. Oczywiście jak ktoś lubi inny rodzaj muzyki również znajdzie coś dla siebie. Pamiętajcie, naprawdę nie jest ważne, czego słuchamy. Muzyka łączy ludzi, nie dzieli. Polandrock doskonale to pokazuje.
 
10. Powrót
Miłość, przyjaźń, pokój kończą się, kiedy wsiadasz do pociągu. Zwłaszcza specjalnego. Kto pierwszy ten siedzi. Kto siedzi, ten może spać. Idealny powód, by pozabijać przeciwników, gdy jedziesz wcześnie rano. xD Współczuję ochronie, która musi zadbać, by każdy bezpiecznie wsiadł do tego pociągu. Dwa lata temu mój chłopak szybko wskoczył na miejsce siedzące i zajął dla mnie, a ja ledwo żywa wczołgałam się do pociągu xD.
W tym roku wracaliśmy też normalnym pociągiem, aż tak dużo ludzi nie było. Przynajmniej z Kostrzyna. Dwie stacje dalej wsiadł jakiś katolicki obóz dziecięcy (czy coś ;p). Wygonili wodstockowiczow z zajętych miejsc i oddali się czytaniu Biblii, a imprezowicze zawalili korytarz. Opiekunowie wycieczki musieli się przeciskać miedzy prawie trupami, co było nie lada wyzwaniem. Najzabawniejszy był eksperyment społeczny przeprowadzony przez jednego chłopaka. Chciał kupić wodę, ale ciężko było przejść, więc puścił 5 zeta z prośbą „podaj dalej i kup mi wodę”. Moneta niestety wróciła. Pomogliśmy mu, zaopatrując go w kartkę, długopis, taśmę i nożyczki (takie rzeczy przydają się na woodzie) by mógł napisać list z prośbą i przykleić do niego monetę. Niestety list zaginął, ale już trzecia osoba z kolejki zlitowała się i odstąpiła swoją wodę. Człowieku, który ukradłeś piątaka, wiedz, że są ludzie o dobrym sercu na tej Ziemi :p.

Mam nadzieję, że was nie zanudziłam. Dla tych, którzy jeszcze nie śpią zadanie konkursowe. Zareklamuje bloga tego, kto pierwszy odpowie odpowiednim zawołaniem na: Zaraz będzie ciemno! I napisze, skąd wzięło się to hasło :) (nie trzeba jeździć na wooda, żeby wiedzieć).

niedziela, 4 sierpnia 2019

Na Krawędzi - czyli mój drugi Booktour



„Na Krawędzi. Pocałunek Ciemności” Kamili Malec – to mój drugi BookTour, którego nie żałuję, mimo iż tym razem miałam do czynienia z początkującą autorką, a nie z doświadczonym pisarzem.
Czytając opis, książka skojarzyła mi się od razu z filmem „Między piekłem a niebem” (swoją drogą polecam). Tyle że tam mąż szukał swojej żony w zaświatach. Tutaj to żona wyrusza po swojego męża, nie bojąc się nawet sprzedać swej duszy w imię miłości. Mimo poważnej tematyki styl tej książki przypominał mi natomiast serię „Wiktoria Biankowska” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Mamy dużo humoru, lekkie podejście do wizji, chociażby piekła. Majestatyczne postacie ważnych Bogów czy demonów potrafią żartować, ale mają też swoje słabości.
Może książka nie dorównuje tym dziełom, do których ją porównuję. Warsztatem powinna być jeszcze dopracowania. Jedak jak na literacki debiut jest warta zwrócenia na nią uwagi. Przede wszystkim za pomysł.
Trafiamy do świata gdzie mity i legendy okazują się prawdą i dla własnego bezpieczeństwa lepiej być przesądnym. Po Górach przechadza się sam Karkonosz (Liczyrzepa), a także Świętowit. Istnieją ludzie obdarzeni szczególnymi mocami. Taką właśnie niezwykłą kobietą jest bohaterka Joanna, która jednak postanawia zrezygnować ze wszystkich darów, by wieść spokojne życie u boku swojego ukochanego męża. Nic co piękne nie może jednak trwać wiecznie i przeznaczenie w końcu postanawia się o nią upomnieć. Najpiękniejszy dzień jej życia zmienia się w najgorszy koszmar. Asia przy pomocy wygnanej z raju Ewy rozpoczyna podróż po zaświatach, powoli odkrywając swoje prawdziwe moce, pokonując słabości i dowiadując się, że życie po śmierci może wyglądać zupełnie inaczej, niż wyobrażają sobie ludzie. Natomiast nieśmiertelne istoty okazują się bardzo ludzkie.
Książka napisana w lekkim stylu, bardzo szybko się ją czyta. Trochę szkoda, że kiedy zaczyna się najlepsza część opowieści, akcja bardzo przyśpiesza. Końcówkę można byłoby trochę przedłużyć.
Opisów nie ma zbyt wiele. Z jednej strony książka jest dzięki temu lekka i pozwala na użycie własnej wyobraźni, z drugiej zaś miejsce akcji daje tak duże pole do popisu, że sama chętnie bym tu znalazła trochę więcej o górskiej przyrodzie. Nie poradzę, że jestem zakochana w Karkonoszach. Jeszcze bardziej chciałabym wiedzieć, jak autorka wyobrażała sobie przedstawione przez siebie zaświaty. Parę szczegółów mógłby coś wnieść do książki.
Podoba mi się to, że powieść jest o miłości, ale nie jest romansidłem. Bohaterka przeżywa przygody kierowana gorącym uczuciem do męża, chociaż momentami wodzona jest również na pokuszenie. Bohaterowie są bardzo naturalni, można ich polubić. W szczególności jednak spodobały mi się dwie postacie, o których było stanowczo za mało. Pierwszy jest Lucyfer, a drugi Filip ze swoimi tajemnicami.
Najlepsze i najgorsze zarazem jest zakończenie. Autorka skończyła w takim momencie, że czytelnik koniecznie chce sięgnąć po dalszy ciąg. Akcja przerwana w połowie, plus wiele niewyjaśnionych tajemnic. Niestety drugiej części jeszcze nie ma. Jak się ukaże, z całą pewnością będę chciała po nią sięgnąć.

Seksta

Jeśli jesteś zainteresowany wersją papierową napisz do mnie na raciezka@gmail.com

nakanapie