W ten zimny listopadowy dzień
Zapraszam po garść sierpniowych wspomnień.
Wiele osób wie, że kocham góry. Wspominałam o tym na blogu, wspominałam o tym w komentarzach na Waszych blogach, kiedy tylko chwaliliście się jakąś wycieczką.
Góry mają w sobie coś, co mnie uspokaja, leczy koi. Nie muszą to być wspinaczki na wysokie szczyty, już samo górskie otoczenie jest jak terapia. Nie za często jednak mam okazje się w te góry wybrać. Mój mąż stanowczo woli płaskie tereny (najlepiej z pozycji siedzącej ;p), a samotna wyprawa, patrząc na to, że potrafię zgubić się w swoim mieszkaniu, mogłaby zakończyć się katastrofą ;).
W zeszłym roku opowiadałam o wycieczce do Zakopanego ze znajomymi <1> <2> <3> <4>. Co prawda miejsce zbyt turystyczne, ale nie narzekam, w tym roku pojawiła się okazja do odwiedzenia kolejnego turystycznego miejsca — Szklarskiej Poręby.
Zaprosili nas teściowie, a mężowi zabrakło wymówek, żeby się wymigać. Zresztą obiecał, że KIEDYŚ w góry pojedziemy. Wakacje nie były długie dokładnie 4 dni zahaczające sierpniowe święto.
Dzień 1 Wodospad Szklarki
Pierwszy dzień to głównie dojazd i zakwaterowanie się w uroczym, a jednocześnie sporym drewnianym domku. Łącznie rodzinnie zabrało nas się 6 osób. My, teściowie i dwaj bracia męża. Pogoda była wyśmienita i szkoda marnować tak ładnego dnia. Wyruszyliśmy więc od razu na spacerek, którym celem był Wodospad Szklarki.
Pierwszym przystankiem była Stara Chata Walońska. Przyjemne miejsce, które warto odwiedzić jeśli stoi przy naszej trasie. Ciekawe różnorodne rzeźby, sklepik z nietuzinkowymi pamiątkami (akurat był zamknięty). Można się pokręcić, można coś zjeść. Nas jednak czekała dalsza trasa
Taką sowę to bym przygarnęła (no może bez tego kamienia ;p)
Ruszamy dalej. Wkraczamy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Wejście jest płatne, można kupić bilet przez telefon (z tej strony to chyba jedyna opcja). Idziemy lasem, powolutku, by nie potknąć się o kamienie, schodzimy bliżej potoku Szklarki. Słychać szum wody, a ja odpływam w błogi spokój.
Kto tak jak ja kocha ten dźwięk? A także widok płynącej wody. Mogłabym usiąść na kamieniu i gapić się godzinami.
Po drodze mniejszy wodospad. Oczywiście padło pytanie, czy to już ten? Trochę mały :D. Nie...
W końcu jest punkt, gdzie możemy zobaczyć go w całej swojej okazałości. Oaza spokoju, gdyby nie turyści, było ich strasznie dużo w sezonie, ale przecież nie można sobie zarezerwować tych widoków tylko dla siebie.
Idziemy dalej, co niektórzy uczestnicy wyprawy już zaczynają marudzić. Jednak wytrwale idą do przodu.
Po drodze spotykamy alpaki. W Szklarskiej można wykupić sobie taki spacerek, z tego co doczytałam później ^-^.
Kolejny przystanek — Chybotek. Ten pięknie ułożony stos kamieni chybocze się kiedy na nim staniemy. Wspaniała atrakcja dla turystów, ciężko było zrobić zdjęcie bez ludzi (tu złapała się tylko jedna obca pupka, pozdrawiam ;p). Czy zabawa bezpieczna? Cóż patrząc na, to ilu ludzi na niego włazi i ciągle stoi, jak stał...
Mąż, patrząc na tych ludzi: Ja tam swoje życie szanuję, nie mam zamiaru na to wchodzić.
Teściowa: Podsadź Roksanę.
Mąż jak gdyby nigdy nic podchodzi i wyciąga do mnie ręce, żeby mnie podsadzić.
Ja: No tak swoje życie to szanujesz a żonę to od razu byś tam wrzucił xD
Ostatni przystanek to Złoty Widok :). Śliczny punkt widokowy z łakami i leżaki. Niestety też oblężony przez turystów, więc zdjęcia tylko widoczków.
Pozostało tylko w akompaniamencie jęków i stęków wyruszyć w drogę powrotną, choć mnie tam jeszcze niektóre miejsca kusiły ;p.
Dzień 2 Szrenica i Śnieżne Kotły
Czas wyruszyć w góry na poważnie (oczywiście wyciągiem, żeby nikt nie płakał). Co nie znaczy, że mieliśmy tego dnia mało chodzenia.
Do wyciągu na Szrenicę bardzo długa kolejka. Z tego co czytałam, góra nie jest trudna i jeśli ktoś ma siłę i jest ona dla niego głównym celem, warto się przejść pieszo. U nas mogłoby być ciężko i główny cel był nieco inny. Tak, więc odstaliśmy swoje, w biletomacie okazało się dużo szybciej.
Zdjęć z wyciągu nie mam. Mąż z lękiem wysokości mnie nastraszył, że sama się bałam telefon wyciągnąć ;p. Swoją drogą, ja o ile wysokości się nie boję, tak mam zawsze panikę przy wsiadaniu i wysiadaniu z wyciągu.
Wjeżdżając, ładniejsze widoki ma się z tyłu (szczególnie w drugiej części trasy — wyciąg był z przesiadką). Za to pod nogami można dojrzeć kilka butelek, czapek, butów i innych przedmiotów. Rozumiem wypadki, ale wątpię w trzeźwość ludzi gubiących buty na wyciągu... No i przypomnijmy, że jesteśmy już na terenie KPN.
Tylko kawałek pod górkę i jesteśmy
na szczycie, szybko poszło, ale najlepsze/najgorsze przed nami. Zatrzymamy się tu jednak chwilę na
widoczki.
Szlakiem na szczycie ruszamy w kierunku Śnieżnych Kotłów. Droga łatwa czasem trochę pod górę, czasem trochę w dół.
Ludzi trochę wyruszyło razem z nami... Na początku szlaku, Trzy Świnki. Widzicie je?
Niestety w połowie drogi teściowa stwierdziła, że po prostu nie da rady.
Wiadomo, zawsze trzeba mierzyć swoje siły na zamiary, bo zdrowie
ważniejsze. Nie mogliśmy także zwolnić kroku jeśli chcieliśmy wrócić na
ostatni wyciąg.
Teściowa, z teściem postanowili powolutku spacerkiem ruszyć w drogę powrotną. Tymczasem ja z mężem i jego braćmi postanowiliśmy mimo wszystko te Śnieżne Kotły zobaczyć. Brat jak ruszył z kopyta, tak ledwo żeśmy za nim nadążali. W duchu podziwiałam męża, który niewprawiony kompletnie w wędrówki, ale twardo zaciskał zęby; a także najmłodszego braciszka, który jest w końcu tylko nastolatkiem, ale nie okazywał zmęczenia.
Sama się zasapałam, ale było warto dla tego widoku.
W takich chwilach mam ochotę zamienić się w ptaka i leeeecieć. (Kiedy autokorekta poprawia Ci "zamienić się" na "zabić się"... No cóż, wie lepiej jakby się to skończyło)
Chwilę postaliśmy, zrobiliśmy zdjęcia i dawaj z kopyta z powrotem. Tempo zostało narzucone fest. Zerkałam tylko na mojego czerwonego już męża czy wytrzyma, ale on twardo, nie chce odpoczynku.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że do ostatniego odjazdu mamy jeszcze sporo czasu.
Wzrok mojego męża skierowany na brata mógł zabić ;p.
Mnie może tempo tak nie przeszkadzało. Po chwili przywykłam i szło się całkiem dobrze, ale mając więcej czasu, chętniej posiedziałabym dłużej przy Kotłach. Z drugiej strony rozumiem, że nie wiedzieliśmy ile tak naprawdę powrót nam zajmie.
Zjazd uraczył nas wspaniałymi widokami, ale znów nie robiłam zdjęć. Przynajmniej mój telefon nie dołączył do ozdób Parku Narodowego :P.
Dzień 3 Wodospad Kamieńczyka
Wszyscy wykończeni, chłopacy spieczeni na raka, ale nie będziemy siedzieć na tyłkach. Misja na ten dzień to zobaczenie Wodospadu Kamieńczyka. Trasa po kamieniach, nie za długa, nie za wysoka, jak dla mnie całkiem przyjemna. Pod sam koniec trzeba było trochę pod górkę podreptać.
Oczywiście znów sporo ludzi. Opcje są dwie: można wejść na samą górę i zobaczyć wodospad zza krat z góry. Można też odbić w bok i płatnie zejść na dół, zobaczyć do z bliska.
Tym razem po wędrówce teściu poczuł się gorzej i koniec końców rodzice mojego męża znowu zostali na dole. Jedno szczęście, że to nie była ich pierwsza wizyta w Szklarskiej, wiele atrakcji już widzieli i sami też zostali w tym roku dłużej niż my. Nie ma więc się co przemęczać.
Razem z chłopakami weszliśmy najpierw na górę. Tym razem nie bałam się, że mi telefon wypadnie, robiąc fotkę bez krat :P
Następnie do zejścia trzeba było odstać swoje w kolejce, zapłacić i założyć kask. Wpuszczali po kilka osób wąskim przejściem po schodach.
Kask słabo się trzymał, aż bałam się, że go zgubię.
Widoczek ładny, ale nie wiem, czy aż tak warto było się pchać w te tłumy, zwłaszcza że ciasnota i pośpiech, bo kolejni turyści czekają, zabiera cały urok tego miejsca. Za to samo zejście w kaskach może być fajną przygodą dla dzieciaków.
Na dziś tylko tyle, powrót trochę innym szlakiem powolnym spacerkiem. Wszystkim należy się odpoczynek.
Dzień 4 Zamek Chojnik
- Co robimy ostatniego dnia?
- Coś lżejszego! - sugerują uczestnicy naszej wycieczki, którzy już mają serdecznie wszystkiego dość.
Teściu wymienia kilka opcji w tym zwiedzanie ruin zamku. Na to wszyscy najbardziej entuzjastycznie zareagowali. Ja zresztą też uwielbiam zwiedzać ruiny.
Do Zamku Chojnik trzeba było kawałek podjechać. Kiedy zaparkowaliśmy na parkingu, naszym oczom ukazała się góra, na której szczycie widać było zarys naszych ruin.
Zaczęło się ubolewania, że to na górze, czy się nie da podjechać. Tłumaczenia, że to oczywiste, że takie zamki są na szczytach i że droga wcale nie jest długa. Jedynie mój mąż nic nie mówił i dziarsko ruszył przed siebie z miną mówiącą, że gdybyśmy nie byli rodziną, wszystkich by nas zamordował.
Szlaki na górę prowadziły dwa, jeden prosty, przygotowaną specjalnie szeroką ścieżką, drugi wiódł stromo przez kamienie. Tym trudniejszym wybraliśmy się pod górę. Dobry wybór, ciężko by się tamtędy schodziło a szlak piękny i szkoda go sobie odpuścić :).
Zdjęcia niestety nie wychodziły albo po prostu na nich jesteśmy, a nie wiem, czy członkowie rodziny chcą się pojawić na tym blogu.
Wspinaczka był trochę męcząca, szczególnie dla tych, którzy już byli zmordowani tymi wakacjami. Pod koniec jednak wchodziła w drugi szlak i łagodnie dotarliśmy do zamku.
Zamek zabezpieczony do zwiedzania, samodzielnie można zajrzeć w każde miejsce.
Niektóre przejścia bardzo niskie i ciasne.
Piękne widoki z wieży
Po zwiedzaniu zatrzymaliśmy się w karczmie na małe co nieco. Później czekała nas droga powrotna, tu już prosta droga i co najważniejsze z górki.
Kiedy dojechaliśmy do naszego domu, trzeba było się już niestety spakować i wyruszać w trasę do tego prawdziwego. Kot zostawiony pod opieką młodszej siostry już się stęsknił.
Może gdybym była z ludźmi bardziej wparwionymi w górskim boju zwiedziłabym więcej ale i tak uważam, że te wakacje były wspaniałe. Śmiałam się, zwiedzałam, zapominałam o całym świecie, a takie chwile są nam potrzebne :).
A także zachęcam do przeglądania aktualnych ofert moich maskotek i mojej książki na OLX, Allegro, lub Vinted