niedziela, 24 listopada 2019

Zapraszam do Księgogrodu


„Już z daleka czuć jego zapach. Pachnie starymi książkami. Tak, jakby otwarto drzwi gigantycznego antykwariatu; tak jakby podniosła się z niego burza czystego książkowego kurzu i wraz ze zgnilizną miliona zbutwiałych foliałów wionęła nam w twarz”. – brzmi średnio zachęcająco? A może właśnie z radością za tym zapachem podążysz. Jeśli tak, historie z Camonii są dla Ciebie!
Chciałbym Wam dziś przedstawić "Miasto Śniących książek", oraz "Labirynt Śniących Książek" Waltera Moresa.


Hildegunst Rzeźbiarz Mitów - młody pisarz, który jeszcze nic nie wydał. Bardziej niektórych może zdziwić fakt, że jest też smokiem. Całkowicie antropomorficzny, wykształcony, pełen różnych uczuć, które dopadają każdego człowieka.

Książka dla dzieci? Jeśli tak to tylko odważnych, które nie boją się mrożących krew w żyłach przygód; mądrych, którym nie przeszkadza bogate, czasem trochę skomplikowane słownictwo; moli książkowych, które już nie jedną powieść mają za sobą. Tylko tacy zrozumieją przesłanie tej książki.

Mimo bajkowego klimatu pełnego niesamowitych dziwnych stworów polecam tę książkę dorosłym, którzy kochają czytać; a jeszcze bardziej tym, którzy próbują swych sił w pisaniu. 
 
Wszystkie smoki są pisarzami. Talent wrodzony i fach, którego uczą się od swoich ojców poetyckich. Hildegunsta uczył wujek, a na łożu śmierci przekazał mu tajemniczy anonimowy rękopis. Według niego napisał go najdoskonalszy pisarz w całej Camonii.

Rzeźbiarz Mitów wyrusza więc do Księgogrodu, by odnaleźć prawdziwego mistrza i nauczyć się od niego sztuki pisarskiej. Nie wiedział, że ta wprawa okaże się największą przygodą jego życia.

Dlaczego warto się porwać w wir tych przygód? Spotkamy tam wszystko, co najważniejsze dla pisarza wenę, wyobraźnię, różne etapy twórczości. Przebrniemy przez lęki i zwątpienia. Zapoznamy się z różnymi rodzajami książek (w tym żywe i kłopotliwe). Dowiemy się jakie sekrety skrywają w sobie straszliwe katakumby, do których schodzą tylko najodważniejsi łowcy książek szukający białych kruków.


Dodatkowo ciekawi pod względem charakterów i reprezentowanych gatunków bohaterowie. Najciekawszy z nich tajemniczy Król Cieni. Będzie szczypta czarnego humoru i filozofii. Można także sprawdzić swoją wiedzę z literatury, odnajdując ukryte nazwiska pisarzy.

Ani przez chwilę nie nudziłam się przy tej książce. Nawet gdy niektórych rzeczy się domyśliłam, a historia była w sumie prosta to czytałam z wielką przyjemnością. Wśród całej fantastyki jest pięknie opisana historia wielkiego miłośnika literatury i początkującego pisarza i myślę, że tacy ludzie najbardziej odnajdą się w tej książce.

Walter Mores zastosował ciekawą technikę. Sam udaje tylko tłumacza tej książki, wtrącając się w przypisach. Książka jest bowiem stworzona tak, jakby była dziełem głównego bohatera. Dzięki temu przedstawiony świat zdaje się prawdziwy.

 
Kontynuacja powieści wiele lat później. Hildegunst jest dorosłym i sławnym pisarzem. Nikogo nie zdziwi fakt, że to właśnie na opisie swoich przygód w katakumbach, pod wpływem Orma (wielkiej wpływającej na artystę weny, porównywalnej niemal z darem jakiejś wyższej siły) zyskał swoją sławę. Jak to zwykle bywa po tak znakomitej książce, każde jego kolejne dzieło zostało okrzyknięte mianem bestsellera. Nic dziwnego, że bohater powoli zaczął popadać w próżność i starał się coraz mniej, chełpiąc się tylko swoją sławą.

Wszystko zmienia się, gdy wśród listów od wielbicieli dostaje tajemniczy tekst. Zupełnie jakby napisany przez niego samego jednocześnie zdradzający wszystkie jego literackie błędy. Najbardziej jednak przerażający jest postscriptum: „Król Cieci powrócił”. Ta wiadomość zmusza go, by ponowie udać się do Księgogrodu, który niewyobrażalnie się zmienił. Jeśli już wcześniej marzyliście, by wybrać się w to miejsce, teraz zapragniecie tego z całego serca.

Tu właśnie po raz kolejny zaczyna się przygoda. Niestety muszę przyznać, że trochę się zawiodłam, a sam pisarz znacznie przesadził. „Miasto Śniących Książek” faktycznie było przygodą. Dużo się działo. Jednak wtedy Hildegunst był młody, chciał coś odkryć i choć bywał też strachliwy, to rzucił się w cały wir przygód. Teraz mamy do czynienia z dorosłym osobnikiem, który tak panicznie boi się labiryntu, że co chwilę oblewa się w Księgogrodzie zimnym potem. Ta zmiana bohaterze może nie przeszkadzałaby tak bardzo, w końcu jest jak najbardziej uzasadniona. Jednak nasz bohater zamiast w wir przygód rzucił się w nurt filozofii i opisów.

Poznamy wiele zmyślonych dzieł, a jednak inspirowanych prawdziwymi artystami. Znów pojawią się zarówno znane nam postacie, jak i zupełnie nowe ciekawe stworzenia, niektóre budzące niepokój. Okazuje się też, że w mieście książek powstała nowa ważna dziedzina kultury, czyli teatr. Tutaj duże pole do popisu miał autor, przedstawiając nam historię, rodzaje lalek, rodzaje spektakli. Dużo, dużo opisów. Wyjaśnione zostało też, jak teraz wyglądają katakumby i czym zajmują się groźni Łowcy Książek.

Wszystko to sprawia, że prawie cała powieść staje się podręcznikiem po świecie wymyślonym przez autora. Dorosły czytelnik o ile lubi takie rzeczy, może się w tym odnaleźć. Forma nie jest trudna, pozycja w miarę lekka, ale niestety już nie dla młodszego odbiorcy. Jeśli chcecie, by wasze dziecko szybciej poszło spać, możecie mu poczytać „Labirynt Śniących Książek”. Na pewno zaśnie.

Akcja zaczyna się dopiero pod koniec powieści. Wtedy robi się naprawdę ciekawie. Przez chwilę przestajemy żałować, że sięgnęliśmy po ten cały niemal naukowy monolog i pochłaniamy z zaciekawieniem treść, która nagle się urywa.

Tak niestety Labirynt jest tylko częścią drugiej przygody Rzeźbiarza Mitów. Najgorsze jest to, że do tej pory nie słychać o tłumaczeniu części kolejnej. Miejmy nadzieję, ze się pojawi, bo mimo wszystko myślę, że warto przeczytać. Może czasem warto pominąć niektóre treści, gdy zaczynają przynudzać. Sam autor to proponuje, jakby dobrze wiedział, że przesadził. Oczywiście zwala winę na Hildegunsta. W końcu to on napisał tę książkę, a Walter Mores tylko przetłumaczył z camońskiego na niemiecki.


Na razie z czystym sumieniem mogę polecić "Miasto Śniących Książek", a co do jego kontynuacji, sami zdecydujcie. Na pewno boli zbyt dużo opisów i brak polskiej kontynuacji.  Jeśli ktoś słyszał o tłumaczeniu "Das Schloss der Träumenden Bücher" koniecznie dajcie znać :)


niedziela, 17 listopada 2019

Niebo nad Amsterdamem Agnieszka Zakrzewska

Przyszedł czas na coś weselszego :)
Książkę tę zdobyłam dzięki rozdaniu na blogu "Kobiece rozmówki przy herbacie". Serdecznie zapraszam Was do Domku pod orzechem, gdzie Ania ugości Was serdecznie i uraczy wspaniałymi historiami. O czym jest blog? Trochę życia, trochę podroży dalszych i bliższych (przekonacie się ile uroku mają w sobie wycieczki rowerowe), trochę książek, trochę kuchni, porad i przemyśleń. 
A ja dziękuję za książkę i wspaniałe upominki :)


Kiedy spojrzałam na okładkę „Nieba nad Amsterdamem”, skojarzyła mi się z przyjemną sielankową powieścią. Odebrałam ją jako książkę, przy której będę mogła odpocząć. Tak też było, bo zapewnił mi to lekki przyjemny styl i barwne opisy, ale dostałam też coś więcej.

Książka jest kontynuacją „Do jutra w Amsterdamie” i „Pocztówki z Amsterdamu”. Trochę żałuję, że nie miałam przyjemności przeczytać poprzednich części z serii. Ich znajomość nie jest konieczna, by zapoznać się z tą historią. Myślę jednak, że trochę by ją ubogaciła. Dlatego jak tylko będę miała okazję, wrócę do nich.

„Niebo nad Amsterdamem” jest historią Agnieszki – Polki, która wraz z mężem Stijnem zamieszkała w pięknej willi w Sosnowym Lesie w Holandii. Tam też wychowuje swoją córkę, która powoli zaczyna dorastać. Z pozoru piękne, spokojne życie rodzinki, która odnalazła swoje miejsce na ziemi. Jednak problemy ich nie unikają, wręcz przeciwnie spadają jeden za drugim. Przedstawiona została historia, w której biorą udział różne pokolenia, każde ze swoimi tajemnicami.

Do sąsiedztwa Agnieszki wprowadza się wielce szanowany i lubiany baron. Nie robi on jednak dobrego wrażenia na bohaterce. Ich pierwsze spotkanie kończy się kłótnią, ale dziwnym trafem co chwilę na siebie wpadają. Obecność tego mężczyzny może bardzo namieszać w już komplikującym się życiu Polki. Jej małżeństwo przeżywa mały kryzys, z którym ona usilnie walczy. Życiowy problem, kiedy praca męża staje się dla niego ważniejsza niż życie rodzinne; kumuluje się z trudnościami, jakie niesie ze sobą okres dojrzewania nastoletniej córki.

Na pozór zwyczajne życiowe problemy, z którymi pewnie nie jedna z kobiet się zmagała. Jednak intuicja maki intuicja matki podpowiada, że sprawa jest poważniejsza a pierwsza miłość córki zbyt tajemnicza. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy świadczące o tym, że ktoś uwziął się na ich szczęśliwą dotąd rodzinę. Wybita szyba w oknie, złowróżbne SMS-y, to dopiero początek.

Mimo tych wszystkich problemów Agnieszka znajduje czas dla starego przyjaciela, który na łożu śmierci prosi ja o jedną przysługę. Nie umiejąc się wysłowić, pisze na kartce jedno tajemnicze zdanie: „Znajdź ją”.

Jak odnaleźć kogoś o kim nic się nie wie? Zacytuję zdanie z okładki „Gdy wybierzesz nadzieję, wszystko jest możliwe”.

Między tym przeplata się jeszcze problem byłego chłopaka Agnieszki i jego żony, która skrywa przed nim swoje problemy. Obraz psychologiczny kobiety został bardzo ciekawie przedstawiony.
Mamy wiec sporo tajemniczych wątków ułożonych w spójną całość. Wszystko to przeplatane codziennym życiem w Holandii. Można poznać wiele ciekawostek i mocno zżyć się z bohaterką. A ta? Trudno jej nie polubić. Popełnia błędy, nie zna się na wszystkim, ale przekazuje dużo pozytywnej energii. Pokazuje jak iść przez życie, by czerpać z niego jak najwięcej.

niedziela, 10 listopada 2019

Śmierć i samotność

W zeszłym tygodniu obchodziliśmy Wszystkich Świętych, Halloween, Dziady — co kto wolał. Dziś porozmawiamy o tym, co łączy te święta: śmierci i jej aniołach – bardzo samotnych aniołach. Przedstawię dwa dzieła, które skłoniły mnie do różnych przemyśleń.


Ostatnio w bibliotece natknęłam się na książkę mało znaną, będącą debitem polskiej autorki Marii Jaskulskiej. „Anielica Śmierci” miesza w sobie odrobinę strachu i psychozy, ale w głównej mierze opowiada o śmierci i smutku. Daje okazję do zadumy i pewnych przemyśleń. Wszystko zależy od tego, jak odbierzmy tę książkę. Jest ona bowiem bardzo nietypowa.

Lila pracuje na recepcji w hotelu. Podczas jednej z nadzwyczaj spokojnych nocek w jej ręce trafia maszynopis powieści. Pewnie fanów literatury nie zdziwi fakt, że przed oddaniem właścicielom z wydawnictwa zapragnęła przeczytać to nieznane jej dzieło.

Całą noc zagłębia się w opowiadaniach, a my poznajemy je razem z nią. Występują tam różni bohaterowie i na początku nic ich nie łączy. Co gorsza, opowieści są urwane w połowie zdarzeń. Może być irytujące, prawda? Dla bohaterki również, lecz postanawia przeczytać całość i was też do tego zachęcam. Jeśli traficie na tę książkę, nie zniechęcajcie się początkowym bezsensem, gubieniem się w postaciach, przerwanymi wydarzeniami. Warto brnąć dalej. Stopniowo wszystko zaczyna się układać; dowiadujemy się, kto naprawdę jest bohaterką, choć nie powiem, że robi się całkowicie normalnie.

Anielica śmierci to podróż między światem fantastyki a psychologii. Właściwie można odbierać różnie opisane w niej wydarzenia. Na pewno jest to opowieść o ludzkiej psychice, różnych problemach, przede wszystkim samotności. Ludzie samotni zaczynają trochę inaczej odbierać rzeczywistość. Myślę, że książka dobrze pokazuje, jak bardzo ważny jest dla człowieka drugi człowiek. Warto zwracać uwagę na innych, którzy wydają się osamotnieni. To dla nich tak wiele znaczy.

Samotnych jest teraz bardzo dużo; nie zawsze są to osoby bez drugiej połówki i bez rodziny, choć i takich nie brakuje. Bywamy samotni wśród ludzi, niedostrzegani. Ludzie mniej chętnie zawierają nowe znajomości, cenią swoją prywatność, coraz więcej jest introwertyków. Czasem wystarczy jeden uśmiech, by ktoś nabrał odwagi.

Najgorsza jednak jest samotność w chwili śmierci. Kiedy już na nic nie ma nadziei, a my nie mamy się z kim pożegnać. To właśnie dostrzega pewien anioł. Trochę zagubiony w tym wszystkim, współczujący, kochający. Jet to jedna z najciekawszych postaci w powieści.

Prócz ludzi występują tu właśnie także istoty pozaziemskie wnikające w nasz świat. Mamy elementy fantastyczne, sceny walki, lecz myślę, że największa odbywa się tu w psychice bohaterów. Liczy się to, czy poddadzą się swoim lękom i słabościom, czy też spróbują w sobie coś zmienić. Dlatego w dużej mierze uznałabym tę książkę za obyczajową, jednak fani szczypty magii i zjawisk nadprzyrodzonych również nie będą zawiedzeni.

Momentami w książce panuje świetna atmosfera grozy i mimo iż nie jest to typowy horror, można poczuć lekki psychotyczny dreszczyk.


Było coś mało znanego, a teraz przeskoczę na coś, o czym słyszeli już wszyscy. Jakiś czas temu w kinach duży szum zrobił film „Joker”. Wypominałam o nim zaraz po wizycie w kinie na Facebooku. Jednak z racji tego tematu chciałbym jeszcze do niego wrócić. Niby ni jak się ma do tej książki. Dwie zupełnie różne historie, a jednak coś je łączy – mianowicie tytuł mojego posta.

Moim zdaniem świetny film, ale nie będę skupiała się na jego ocenie. Każdy zainteresowany albo sam obejrzał, albo naczytał się wystarczająco dużo opinii. Chciałbym się bardziej skupić na przesłaniu. Nie wydaje Wam się czasami, że nasz świat przypomina trochę ten przedstawiony w filmie? Czy czasami nie jesteśmy zbyt pogrążeni we własnych sprawach? Czy czasem ci, którym coś w życiu się udało, mają za nic tych, którzy spadli na dno? Czy nie odtrącamy tych, którzy zbytnio różnią się od nas?

Można powiedzieć, że smucę i przesadzam, można ciągle widzieć świat w różowych okularach, jednak trzeba się zamknąć na kilka rzeczy. Już nie pracuję w szkole, ale często nadal mam kontakt z dziećmi. Wiele razy spotkałam się z sytuacjami odtrącenia przez grupę rówieśniczą. Przyczyną były oceny, ubiór rodzina, trochę inne zachowanie, zainteresowania.

Dzieci nawet z podstawówki potrafiły traktować jednego z nich, jakby był kimś gorszym. Jakby nie był człowiekiem (nawet takie hasła padały). Dorośli zareagowali, dopiero kiedy w dziecku obudziła się agresja, kiedy zaczęło się bronić. Tylko jak myślicie, kto został ukarany?

Może w świecie dorosłych jest lepiej. Nie mamy już czasu na wyżywanie się na kimś tak dosłownie, chociaż gdy nadarzy się okazja, różnie bywa. Czy jednak mamy czas na przyjaźń? Ileż spotkań odkładamy, bo coś nam wypada? Ile razy przekładamy wizyty u rodzin, bo po prostu nam się nie chce? Ile razy uznamy za wariata obcego człowieka, który uśmiechnie się do nas na ulicy? Coraz więcej ludzi poznaje się na portalach społecznościowych. Dlaczego? Bo zamknęliśmy się w sobie.

To, co zrobił Joker, było złe, a jednak wiele osób stwierdziło, że go rozumie, że mu współczuje. Czy to nie jest przerażające? Ja w swoich myślach nazwałam go właśnie samotnym aniołem śmierci.

niedziela, 3 listopada 2019

Wszyscy święci

 Zdjęcia właściwie niezwiązane z treścią, dla osób, którym nie chce się czytać :P Dyniowo:


Klaudia piszcząc radośnie, przebiegła główną ścieżką cmentarza, następnie w bok i slalomem między grobami. Maleńka siostra Basia szybko przebierała swymi pulchnymi nóżkami, lecz nie miała szans jej dogonić. Kuzyn Robert czaił się za studnią, by przestraszyć dziewczynki, gdy tylko się zbliżą. Dzieci sąsiadów dopiero weszły na cmentarz, a już rzuciły się w wir zabawy.
– Ostrożnie Gabrysiu. Nie postrącaj świeczek – zawołała mama jednej z dziewczynek.
– To tylko dzieci niech się bawią. Babcia zapaliła najładniejszą świeczkę na grobie tuż obok przyniesionego wcześniej wieńca. Robiła go sama cały wieczór – Widzisz stary pierniku, w życiu od ciebie kwiatka nie dostałam, a teraz ja ci muszę kupować – zaśmiała się, ale nie umknęło niczyjej uwadze, że z tęsknotą pogodziła pacami nagrobek.
– Klaudia, Baśka chodźcie tu – zawołała mama i podała dzieciom małe świeczki. – Tam w kartonie jest jeszcze dwadzieścia, poszukajcie grobów, gdzie jest najmniej zniczy. Tylko pamiętajcie: Klaudia zapala, a Basia ustawia, żeby się żadna nie poparzyła.
Inne dzieci zaraz rzuciły się na pomoc. Zadanie nie było łatwe, cmentarz dosłownie cały błyszczał od najtańszych, małych zniczy. Groby pozawalane wieńcami jak w dniu pogrzebu. Nawet tych zapomnianych, pogrzebanych gdzieś na obrzeżach rozświetlało światło pamięci.
– Wiesz, kto to był?
– Nie, ale pomodlimy się za niego.
– Wieczny odpoczynek...
– Robert nie biegaj tak między grobami, bo Cię jakaś zmora złapie.
– Zmora! Kryć się! – krzyknął chłopiec i wszystkie dzieci podchwyciły zabawę.
Babcia nie przejmując się tym zbytnio, wyjęła herbatkę w termosie i zaczęła częstować ludzi dookoła. Mietek zaczął opowiadać o swojej ciotce, która do 80-tki skakała po drzewach, a umarła we własnym łóżko w spokojnym śnie. Mimo smutnego tematu zapoczątkował falę rozmów, wspomnień, śmiechów. Dołączali inni, każdy z każdym się witał. Przyjechali goście z daleka, trzeba było ich ugościć. Tej nocy zapowiadało się mocne ucztowanie.



Basia jak przez mgłę pamiętała te chwile, kiedy poprawiała córce szalik. Tradycja Wszystkich Świętych nie umarła, choć wielu z tych ludzi już na świecie nie było.
– Czemu nie mogłam iść na Halloween? – Mała Zuza wierciła się, nie pozwalając założyć sobie czapki.
– Zimno jest – mama w końcu wcisnęła ją na głowę niesfornej córki. Pogoda w tym dniu wyjątkowo się popsuło. Wiał coraz silniejszy wiatr. – Ubierz te nowe buciki.
– Ale dlaczego? Koleżanki poszły.
– To nie jest polskie święto. Słyszałaś, co ksiądz mówił na religii. Nie będziemy obchodzić takich bzdur.
Mała obraziła się na całego. Nie odzywała się do mamy przez całą mszę. Co było, prawdę powiedziawszy Basi na rękę. Nie musiała jej upominać jak zwykle. Za to już na cmentarzu kilka razu musiała zwrócić jej uwagę, by zachowała powagę. Wiatr co chwilę strącał znicze i stroiki, niszczył wszystko, nad czym się tak napracowali. Grób babci w jej ulubionej kolorystyce, zapełniony kwiatami, znicze równiutko poukładane. Wszystko na marne.
Rozejrzała się po cmentarzu. Ludzie przychodzili na chwilę. Witali się, zapalali świeczki i uciekali do domów. Wszystkim było zimno. Widząc, że Zuza zaczyna pociągać nosem, odmówiła szybką modlitwę i zabrała ją do domu.


W nocy Mała nie mogła zasnąć, bawiła się swoją maską wampira, której mama nie pozwoliła jej założyć. A przecież robiła ja zupełnie sama prawie dwie godziny. To poczucie niesprawiedliwości wywołało w jej sercu głęboki żal, który z każdą chwilą przeradzał się w coraz większy gniew. W końcu zła na wszystkich założyła maskę, czarną pelerynę i wymknęła się z domu. Postanowiła, że nawet czapki nie ubierze.
Ledwo wyszła za drzwi, zaczynała żałować tej decyzji. Wiatr wył głośno, przelatując ulicami opustoszałego miasta. Idealnie Halloweenowa atmosfera, tylko nikt już nie da jej cukierków. Nie miała pojęcia dokąd pójść. Przypomniała sobie jak kiedyś była z mamą na cmentarzu wieczorem w dzień Wszystkich Świętych. Było tam naprawdę pięknie.
Kiedy jednak dotarła pod bramę, która skrzypiała przeraźliwie, od razu chciała zawrócić. Blask zniczy faktycznie oświetlał alejki, ale cmentarz ciągle wydawał się mroczny i smutny. Już miała zawrócić, kiedy zobaczyła tabliczkę „W czasie wichury obowiązuje kategoryczny zakaz przebywania na cmentarzu”. Po raz kolejny zła na zakazy przeszła przez bramę.
Dziwne, żeby zabraniać przebywania tu w takim dniu. Ludzi było pełno, a nikt nie miał nawet czapki. Zuza zobaczyła kobietę w pięknej sukni, rozmawiała z mężczyzną w koszuli i wydawało się, że wcale nie jest im zimno. Za to dziewczynka marzła coraz bardziej. Wszyscy ludzie, których mijała, wystroili się jak na przyjęcie. Jakaś para tańczyła, kilka osób miało w ręku kieliszki z szampanem. Na cmentarzu przecież nie wolno pić. Mama była zła na nią, kiedy wyciągnęła soczek. Najbardziej zszokował ja widok pani, która usiała sobie na nagrobku i wyciągała kwiaty z wazonu. Puszczała je z wiatrem, by rozwiały się po całym cmentarzu.
– Przecież zawsze mówiłam, że nie znoszę lilii.
Nagle ktoś znalazł się tuż przy niej.
– O wampirek – zawołał jakiś mężczyzna – uwielbiam Halloween! Chcesz zobaczyć mój kostium?
Przykucnął przed nią, łapiąc dziewczynkę za ramiona, a ta z przerażeniem dostrzegła, że tajemnicza postać nie miała oczu. Uśmiechnął się do niej, ukazując ociekające krwią zęby jak u drapieżnika. Z pustych oczodołów zaczęły wypełzać małe, białe robaczki. Zuza wrzasnęła głośnio i wyrywając się z jego objęć, zaczęła uciekać.
– Daj spokój dziecku. Żywi nie potrafią się już bawić – usłyszała jeszcze jakąś kobietę. – Smucą się na pokaz i udają, że tęsknią za nami.
Jeden ze straconych wiatrem zniczy przeturlał jej się między nogami. Tracąc równowagę runęła na ziemię, uderzając głową o nagrobek. Ostatnią myślą, jaka jej towarzyszyła była świadomość, że na tym grobie nie było ani jednej świeczki.





Zuza obudziła się w swoim łóżku, trzymając w dłoniach maskę wampira. Miała dziwne uczucie, że musi zapalić znicz komuś, kto ją uratował.


Wielki grzech popełniłam mieszając te dwa święta? Ten post miał pojawić się w Halloween, albo na Wszystkich Świętych. Mógł zostać publikowany przynajmniej na Zaduszki. Dlaczego jest dzisiaj? Odpowiem piosenką, bo...
Ta niedziela jest jak...


Seksta

Jeśli jesteś zainteresowany wersją papierową napisz do mnie na raciezka@gmail.com

nakanapie